Jeśli zapytacie kogoś, kto był na Teneryfie, co ciekawego można na niej obejrzeć, prawdopodobnie 90% respondentów odpowie, że wioskę Masca. I my też tam byliśmy, lemoniadę i wodę piliśmy. Dzisiejsza propozycja wycieczki to swego rodzaju TOP 3 na Teneryfie – jeśli jesteście na wyspie krótko, albo możecie sobie pozwolić tylko na jednodniową wycieczkę, polecamy właśnie to. Jeśli jesteście dłużej to prawie na pewno tu traficie.
Zaczynamy od podziwiania klifów Los Gigantes, potem malowniczymi serpentynami jedziemy do ukrytej górskiej wioski Masca, a dzień kończymy w Garachico, które 300 lat temu zostało niemal całkowicie zalane lawą. Wsiadajcie i w drogę!

Klify Los Gigantes

Na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo: piękne! Z punktów widokowych na trasie do Puerto de Santiago prezentują się spektakularnie. Same klify mają nawet do 800 m wysokości i złowieszczo wyłaniają się z wody na zachodnim krańcu wyspy. Weźcie ze sobą lornetkę (nasza prosta i poręczna z Decathlonu kosztowała mniej niż 80PLN, a przydała się już na kilku wyjazdach), bo widoki są tego warte. Z jej pomocą (i przy dobrej pogodzie) będziecie mogli dojrzeć latarnię morską na Punta de Teno – w linii prostej z tego miejsca dzieli Was od niej 14 km. Teno to ten mały biały punkcik na cyplu w oddali na zdjęciu poniżej.

Z miejscowości Puerto de Santiago wypływają mniejsze i większe statki wycieczkowe, którymi można podpłynąć do Gigantów i podziwiać je od strony wody. Tak zrobimy następnym razem, bo to musi być fajne doświadczenie.

los gigantes

Masca

Dalej jedziemy w stronę miejscowości Santiago del Teide, gdzie skręcamy na drogę TF-436. Tu zaczyna się najciekawsza część dzisiejszej przygody, czyli około 100 km trasy widokowej wśród gór i wąwozów. Wielu kierowców ma obawy przed przejazdem tą drogą, ale – zapewniam – nie ma się czego bać. I mówię to jako pasażer, który w momentach grozy chwyta kierowcę za kolano (ku uciesze kierowcy oczywiście – P.). Na tej trasie nie było kolan macania 😉 (a szkoda – P.) Droga jest dość wąska i bardzo kręta, ale jest w bardzo dobrym stanie, równiutka z licznymi zatoczkami, w których samochody jadące z naprzeciwka mogą się minąć. W dużej części ma szerokość na mniej więcej półtora auta, ale naprawdę nie jest tak źle. Dopóki z przeciwka nie jedzie autobus. Ale spokojnie – dwa autobusy też jakoś się tutaj mijają. Za to widoki – warte zawrotów głowy, które mogą Was dopaść po przejechaniu miliona zakrętów.

masca

Widać już wioskę Masca, jeszcze tylko 50 zakrętów…

Mniej więcej w 1/3 trasy dojeżdża się do wspomnianej wioski Masca. To miejsce było przez wiele lat ukryte pośród gór Teno i można było się tu dostać tylko pieszo! Droga, którą tu dojedziecie została zbudowana dopiero kilkanaście lat temu. Sama Masca jest małą i urokliwą wioską. W jej centrum jest mały kościół i wiele restauracji i lokalnych sklepów. Siedząc na tarasie kawiarni i popijając kawę w zasadzie z każdej strony atakuje Was piękny górski krajobraz. Promienie słoneczne i lekką bryzę dzieliliśmy z jaszczurką (Kapitanem Jaszczurem), który przycupnął nieopodal grzejąc się słońcem i ciepłym kamieniem. Kawy nie chciał.

Z Maski można przejść na plażę Playa de Masca, które jest ukryta wśród klifów Los Gigantes. Podobno szlak jest dość trudny i jego przejście zajmuje około 3 godz. w jedną stronę. Niestety nie mieliśmy aż tyle czasu, żeby sprawdzić to osobiście. W końcu kawa się sama nie wypije. Ciekawostka – w jednej z kafejek znaleźliśmy menu w naszym ojczystym języku. Miły akcent.

W tym samym czasie, kiedy my byliśmy na Teneryfie było również trochę zaprzyjaźnionych blogerów – przeczytajcie relację ze zwiedzania Maski u Marcina z wojazer.co i (po angielsku) u Izy z Love Traveling.

Z miejscowości Masca trasa wiedzie dalej aż do Buenavista del Norte. Po dojechaniu tam chcieliśmy jechać w lewo trasą TF-445 aż na cypel Punta de Teno, gdzie znajduje się latarnia morska, którą oglądaliśmy z punktu widokowego przy Los Gigantes. Jednak w samym Buenavista del Norte nie mogliśmy znaleźć właściwego wyjazdu z miasta w tamtym kierunku. Zatrzymaliśmy się w centrum, gdzie sympatyczna pani z Informacji Turystycznej powiedziała nam, że niestety ta droga jest zamknięta, ponieważ rok, czy dwa lata temu osunęła się tam ziemia. Obecnie trwają prace nad jej naprawieniem i ulepszeniem i nie wiadomo kiedy się zakończą. Wieeeelka szkoda! Droga wiedzie między innymi wzdłuż stromego zbocza Gigantów i chciałam ją porównać z podobną trasą, jaką przejechaliśmy 3 lata temu na Gran Canarii (dla zainteresowanych: mowa o drodze GC-200 – na niej kilka razy łapałam Przemka za kolano 😉 zatem odpowiednia dawka adrenaliny gwarantowana).

masca

To już prawie koniec trasy, dojeżdżamy do Buenavista del Norte

Garachico

Skoro w Buenavista okazało się, że zostaliśmy zmuszeni do zrezygnowania z oglądania Los Gigantes od drugiej strony, postanowiliśmy od razu ruszyć dalej – do miejscowości Garachico.

Garachico to jedno ze starszych miast Teneryfy – pochodzi z XV w. Kiedyś miało znaczenie handlowe i duży dobrze prosperujący port, ale wszystko zmieniła erupcja wulkanu z 1706r., podczas której przez kilka tygodni spływająca do oceanu lawa zrównała niemal całe miasto z ziemią! Odbudowano je na zastygłej lawie i teraz spacerując wzdłuż wybrzeża można podziwiać ten trochę księżycowy, czarny krajobraz.

Nad samym oceanem lawa utworzyła niecki – swego rodzaju skalne baseny, w których można pływać. Spacer po okolicznych wulkanicznych skałach jest fascynujący. Wydaje mi się, że całą wieczność podziwialiśmy tam hipnotyzujące fale rozbijające się o kamienne nabrzeże i kraby walczące o utrzymanie się na brzegu. Będąc tam zwróćcie uwagę na fale wbijające się w długi korytarz wodny położony wzdłuż wybrzeża – niektóre z nich są naprawdę wielkie!

Przydatna informacja: tuż obok basenów znajduje się spory i darmowy parking.

Tuż obok wejścia do kompleksu skalnych basenów znajduje się Zamek św. Michała. Wypatrywaliśmy go od momentu, kiedy Garachico zamajaczyło na horyzoncie. Kiedy po kilku minutach intensywnego przeczesywania wzrokiem miasta z oddali nie zidentyfikowaliśmy nic, co by się na zamek nadawało, pogodziliśmy się z tym, że być może przestarzały przewodnik pominął jakieś trzęsienie ziemi / wybuch wulkanu, które zrównało zamczysko z ziemią. Otóż nie – forteca jest łatwo przegapialna – to naprawdę nieduży budynek osadzony na planie kwadratu. To jedna z niewielu budowli cudem ocalałych od potoków lawy. W środku znajduje się maleńkie muzeum, które dla nas – tuż przed zachodem słońca – było już zamknięte. I zamiast tego musieliśmy iść oglądać kraby. Co za strata.

Przy samym wybrzeżu znaleźliśmy ciekawy „pomnik”: widzicie figurę niemożliwą na poniższym zdjęciu? I nie mam tu na myśli siebie 😉

garachico


To nasza trzecia i przedostatnia wycieczka po Teneryfie. Poprzednio zabraliśmy Was na Pico del Teide i do Guimar, Candelarii i Santa Cruz. A nasz poradnik dla żółtodziobów po Teneryfie znajdziecie tutaj.